Poprzedni odcinek –> część 2.
(Ułan Bator – Mongolia)
Umówiłyśmy się z Horhe o 12:00, aby razem iść fotografować klasztor. Z ogromnym wysiłkiem wstałyśmy o 11:00, ale i tak spóźniłyśmy się i już go nie zastałyśmy. O 13:00 spotkałyśmy się z Enchie pod klasztorem i zaczęło się. Aparaty aż się zagrzały, tu daszek, tu posążek, tu tablica, smok, maska, itd. itd. Wewnątrz świątyń nie wolno robić zdjęć, ale gdy nikogo nie było w pobliżu to spod kapelusza też jest kilka ujęć. Aby uwiecznić posągi Buddy musiałyśmy w jednej ze świątyń zapłacić 50 tugruk. Na zakończenie udało mi się całkiem niedrogo kupić miniaturową maskę. Enchie znów pobiegł walczyć o paszport (ten skradziony nie znalazł się), a my do hotelu.
Horhe zostawił gdzieś kluczyk od walizki i kartę kredytową i musiał wrócić do biura, żeby zobaczyć czy jej tam nie zostawił, a my chciałyśmy iść coś zjeść, mieliśmy się spotkać około 17:00 w hotelu. Niestety obeszłyśmy kawał miasta w poszukiwaniu otwartej restauracji (w hotelowej była przerwa do 17:00), lecz zmęczone i głodne wróciłyśmy do punktu wyjścia i dopiero o 17:00 mogłyśmy zjeść coś konkretnego. Horhe się spóźniał, więc zdążyłyśmy wypić jeszcze kawę i zjeść po dwa pyszne tortowe ciasteczka. Zjawił się przy drugim. Ponieważ było już po 18:00, zadzwoniłam do Enchie czy już wrócił (miał dziś przyjść z wizytą jego brat z żoną i dziećmi). Ma jeszcze parę spraw do załatwienia i mamy wrócić ok. 21:00.
Decydujemy się na wycieczkę taksówką za miasto, ale gdy jeszcze robiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia na placu Suche Bator (plac centralny) spotkaliśmy karykaturzystę, który rysował Amerykanina poprzedniego dnia. Wróciliśmy więc do hotelu, gdzie pokazał nam wykończony już obrazek w powiększeniu: Horhe jako Czyngiz Chan na koniu. W ciągu paru minut narysował też i nasze karykatury, a potem musiałyśmy już wracać do domu, bo dochodziła dziewiąta.
Wieczorem przyszli goście: brat z rodziną. Posiedzieliśmy trochę, zjedliśmy kolację w stylu mongolskim, pobawiłyśmy się z dziećmi. Mają wspaniałych dwóch synów: jeden ma 3 lata, drugi 6 i pół. Tyksze (bratowa Enchie), aby dojechać wieczorem do domu, wezwała pogotowie psychiatryczne (sama jest lekarzem-psychiatrą, ordynator oddziału). Niestety była jakaś nowa zmiana i nie skojarzyli, że chodzi o odwiezienie, zamiast o północy przyjechali za pół godziny i posiedzenie znacznie się skróciło.
(Ułan Bator – Mongolia)
Tyksze ma dziś wolny dzień i obiecała pooprowadzać nas po mieście. Przyszła po nas o 11:00 i wkrótce rozpoczęła się wędrówka. Pierwszym punktem była wystawa karykatury spotkanego przez nas wczoraj artysty. Gdy wczoraj opowiadałyśmy o nim, stwierdziła, że go bardzo dobrze zna, był jej sąsiadem. Po obejrzeniu jego prac wstąpiłyśmy do muzeum.
Szukając czegoś do picia znów dotarłyśmy do hotelu. Ten hotel tyle razy przewija się w mojej opowieści, jakbym w nim mieszkała. Wiąże się to z jego usytuowaniem w centrum miasta, poza tym jest w nim chłód, którego na darmo szukać na rozpalonych słońcem ulicach.
Kupiłyśmy napoje i jak zwykle spotkałyśmy Amerykanina. Tego człowieka jest wszędzie pełno. Gdzie się nie pójdzie, zawsze można się na niego natknąć. Zapoznali się z Tyksze, a on nas z francuskim reżyserem, który wraz z ekipą kręcił tu w lipcu 1991 film o Czyngiz Chanie (3000 statystów).
Potem było polowanie w sklepach z pamiątkami na obrazki na szkle, a następnie obiad w hotelu, w czasie którego zaczął padać pierwszy deszcz od naszego przyjazdu. Szybko się skończył, ale oczyścił powietrze. Wtedy zaliczyłyśmy drugą stolicę na bosaka (po Moskwie).
Wbrew persfazjom uroczej opiekunki niesforne europejki nie chcą założyć butów – Ulaanbaatar – Mongolia – 1991
Tyksze była zbulwersowana naszymi wybrykami, chciała żebyśmy założyły buty, bo się przeziębimy, bo Enchie będzie się denerwował. Nie usłuchałyśmy jej mówiąc, że Enchie wie, że nie ma nic do gadania. Zatrzymała więc taksówkę i nie wypadało nam nie wsiąść, choć do domu było niedaleko i tak przyjemnie chłodno, po raz pierwszy od naszego przyjazdu, bo temperatura utrzymuje się na poziomie 30 stopni i więcej.
W domu prysznic, potem ze dwie godziny moczyłyśmy nogi w wannie i uzupełniałyśmy zaległości w naszych dziennikach, pocierając pięty znalezioną kiedyś w kuchni osełką. Po zakończeniu przeniosłyśmy się z pisaniem do pokoju, ja na łóżko, a Madzia na fotel. Z tego łóżka już nie zeszłam, zasnęłam i potem pamiętam już tylko ranek następnego dnia.
Kiedy my chlapałyśmy się w łazience, Enchie z bratową poszli do Lamy dowiedzieć się, dlaczego mu się tak nie wiedzie.
Najnowsze komentarze