ORBITKA.COM – Photo-Travel Blog

foto-relacje ze świata i okolic

Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 2)


Dziennik z podróży - część 2

Dziennik z podróży – część 2

W części 2:

  • Przyjazd do Ułan-Bator;
  • Gdzie jest klucz;
  • Kradzież paszportu;
  • Nowy kompan Horhe;
  • Studenckie spotkanie;
  • Muzeum i wystawa;
  • Naciąganie turystów.

Poprzedni odcinek –> część 1.

Wtorek 30 lipca 1991

(Ułan Bator – Mongolia)

W kuchni - Ulaanbaatar 1991

W kuchni z samowarem – Ulaanbaatar 1991

Pobudka o 5:30. Jeszcze w Suche-Bator przesunęliśmy zegarki o następną godzinę. O 6:00 pociąg dojechał do Ułan Bator. Tam na nas czekali żona brata i mąż siostry Enchie. Taksówką pojechaliśmy do mieszkania Enchie. Ósme piętro, winda nieczynna. Mieszkanie niczego sobie: dwa pokoje, kuchnia, łazienka i duży przedpokój. Po doprowadzeniu się do porządku i zmyciu kilogramów kurzu zjedliśmy śniadanie, wyprasowaliśmy się, ubraliśmy i … okazało się, że nie możemy znaleźć klucza. Widocznie tamci wychodząc zapomnieli go zostawić. Teraz siedzimy i czekamy na uśmiech losu. Dzwoni telefon, może oni… To żona brata, ale okazuje się, że ona nie wzięła. Z mężem siostry umówiliśmy się w mieście o 14:00. Enchie pójdzie sam i przyniesie klucz i dopiero potem wyjdziemy razem.

Enchie wrócił ze szwagrem zaraz po 14:00, lecz on też twierdzi, że klucza nie zabrał. Dopiero ok. 15:30 wyszliśmy z domu. Poszliśmy dowiedzieć się o bilety do Pekinu. Zero biletów do 1 września. Cena biletów dla cudzoziemców 72 USD, dla Mongołów 1200 Tugruk. Weszliśmy też do hotelu, żeby zobaczyć, jakie są ceny: pokój bez prysznica i łazienki 32 USD, z łazienką 60 USD, apartament 90 USD.

My i nasz nowy kompan Horhe (Jorge) - Ulaanbaatar 1991

My i nasz nowy kompan Horhe (Jorge) – Ulaanbaatar 1991

Koło kina spotkaliśmy jakiegoś cudzoziemca, mówiącego po angielsku. Prosił, żeby mu przetłumaczyć repertuar, bo chciałby obejrzeć jakiś film. Po krótkiej rozmowie okazało się, że nie ma teraz nic ciekawego, wymyśliliśmy więc, by pójść do jakiejś kawiarni na kawę. I tak zawarliśmy znajomość, która miała duży wpływ na nasz pobyt w Ułan Bator.

Kawa jednak w Mongolii jest rzadkością, więc spacer w poszukiwaniu kawiarni nieco się przedłużał. Po drodze fotografowaliśmy się przed jakimś stylowym domkiem, który okazał się kioskiem. Potem znaleźliśmy się przed klasztorem, też wspaniały obiekt do zdjęć. Kawiarnia i bar w hotelu też były zamknięte, więc nasz nowy znajomy zaproponował, by posiedzieć u niego w apartamencie, wprawdzie kawy nie ma, ale ma za to napoje i piwo. Dalej rozmowa potoczyła się gładko. Facet jest ekonomistą, zajmuje się m. in. problemami ekonomii politycznej. Przyjechał do Mongolii prosto z Chin, znów ma tam jechać w przyszłym tygodniu na jakąś konferencję, mniej więcej w tym czasie, gdy my tam będziemy. Jest Argentyńczykiem, który mieszkał 15 lat w Buenos Aires, 15 lat w Meksyku, a teraz mieszka w Nowym Jorku , pracuje w United Nations i bardzo dużo podróżuje.

Coś nie idzie mi z tym notowaniem na bieżąco. Dziś jest już sobota, a ja zatrzymałam się na wtorku. Cały czas jesteśmy zajęte, nie ma wolnej chwili, chyba że nogi nie chcą nas nosić i padniemy. A właśnie, nasze nogi… skóra na piętach jest twardsza niż stal i nijak nie można jej domyć. W tej chwili siedzimy z Madzią na brzegu wanny i moczymy nasze „dolne łapy” w wodzie z pianą. Mamy nadzieję, że uda nam się je doprowadzić do stanu używalności. Nie mamy pumeksu i to jest największy problem. Znalazłyśmy jednak osełkę i problem się rozwiązał. Ale… wracam już do przerwanego wątku.

Opowiadałam o Horhe (Jorge B.) – naszym nowym znajomym. Co mogę dodać. Mężczyzna niesamowicie szalony, zwariowany, bardzo bezpośredni i choć nie jest już pierwszej młodości (ma zapewne nieźle po 40-ce) to rozmawia się z nim jak z kumplem z jednego podwórka. Co ciekawe, rozmowa wcale nie jest nużąca, choć istnieje przecież duża bariera językowa.

Wielu ciekawych ludzi poznałyśmy w tej podróży – Ulaanbaatar 1991

Jego angielski jest trochę śmieszny, mówi bardzo wyraźnie i prostymi zdaniami, zapewne dlatego, żebyśmy mogli go zrozumieć. Ja jak pies, rozumiem, ale mówić nie mogę, chyba że muszę, zresztą i tak Madzia się non stop produkuje, że nie mam potrzeby się wtrącać. Poopowiadaliśmy sobie swoje przygody, miłości, życiorysy, potem stwierdziliśmy, że pora już wracać do domu. Umówiliśmy się na nastęrpny dzień na obiad. Po wyjściu z hotelu poszliśmy jeszcze na mały spacer, ale wkrótce najkrótszą drogą wróciliśmy do domu. Dzień był przecież bardzo długi i pora go zakończyć. Położyłam się ok. 22:30 i od razu usnęłam.

Środa 31 lipca 1991

(Ułan Bator – Mongolia)

Pobudka ok. 9:00 rano. Klucza nadal nie ma, a trzeba zrobić jakieś zakupy, by móc przygotować obiad i godziwie podjąć gościa. Ustaliliśmy, że ja z Enchie pójdę do sklepu itd., a Madzia na razie zostanie w domu. Poszliśmy najpierw zobaczyć, czy nikt nie ma ochoty odsprzedać biletów do Pekinu. Niestety chętnych nie było. Udaliśmy się więc w poszukiwaniu shopu, gdzie byłaby normalna kawa. Obeszliśmy kawał miasta, lecz we wszystkich znalezionych przez nas sklepach, gdzie akurat nie było remanentu (mniej więcej w co drugim), o kawie nawet nie słyszeli, jedynie była rozpuszczalna (chyba zbożowa), ale taką to i my mieliśmy. W sklepach gorzej niż w USSR, puste półki. Stanęliśmy w kolejce po jajka, ale skończyły się przed nami, udało nam się jedynie kupić napoje. Enchie w jednym z maleńkich komisów sprzedał 2 pary butów przywiezionych z Sojuza, umówił się też, że przyniesie pozostałe (ma 15 par). Weszliśmy do kolejnego sklepu, kilka stoisk za dolary, reszta normalna, kupiliśmy parę drobiazgów i przypomnieliśmy sobie, że nie mamy chleba.

Wychodzimy ze sklepu, jest już późno, 13:30, a o 14:00 umówiliśmy się z Amerykaninem w hotelu, by go zabrać do siebie. Nagle Enchie stwierdza brak portfela. Najgorsze, że w portfelu oprócz pieniędzy (3000 tugruk) był paszport. Wracamy do sklepu, wszędzie pytamy, czy ktoś nie znalazł choć paszportu, bo z pieniędzmi Enchie pożegnał się od razu. Niestety nikt nie znalazł. Co robić. Enchie powiedział, że złodziej może go obserwować, by podejść potem do niego i jako „znalazca”  zarządać znaleźnego, więc musi tu jeszcze poczekać. Zero pieniędzy, zero zakupów. Zostawiłam mu 10 USD, żeby je wymienił i choć co nieco kupił. Wsadził mnie do autobusu i wrócił do sklepu.

Nie miałam mongolskich pieniędzy nawet na bilet. Gdy podszedł konduktor, spytałam go po angielsku, czy tym autobusem dojadę do Ulanbaatar Hotel. Facet zrobił wielkie oczy i zrozumiał tylko ostatnie słowa, po mongolsku odpowiedział, że tak, a ja z kolei z jego odpowiedzi zrozumiałam tylko kiwanie głową. Efekt był taki, że nawet nie próbował mi wytłumaczyć, że powinnam kupić bilet i poszedł dalej. Gdy dojeżdżaliśmy do hotelu i zobaczyłam go na horyzoncie, jeszcze zapytałam go, czy tu mam wysiąść.

W hotelu byłam o 14:10, pukam i słyszę, że Horhe rozmawia przez telefon, coś długo objaśniając. Na pewno Madziula dzwoni. Gdy mnie wpuścił, podeszłam do telefonu i w paru słowach wyjaśniłam jej sytuację. Z naszej strony zero zakupów, w domu nie ma prądu. W hotelowej restauracji kupiliśmy chleb, w shopie napoje i  idziemy do Madzi. Po drodze przeszłam krótki kurs angielskiego, bo opowiedziałam mu, co się dzisiaj stało.

Horhe odgrywa Czyngiz Chana - Ulaanbaatar 1991

Horhe odgrywa Czyngiz Chana – Ulaanbaatar 1991

W domu akurat włączyli prąd, więc przygotowałyśmy kanapki z szynką, papryką, resztą keczupu z Polski, potem kawa (instant, ale też niezła), siedzieliśmy chyba ze trzy godziny, zwariowane trzy godziny, w ciągu których przekrzykiwaliśmy się nawzajem, kłóciliśmy, śmialiśmy i co tylko można sobie wyobrazić. W międzyczasie przyszedł szwagier Enchie: Batmundu i przyniósł nowy zamek, ale nie miał narzędzi, żeby go wstawić. Horhe nie doczekawszy powrotu Enchie stwierdził z żalem, że musi już iść, bo i tak zdrowo przegiął z pracą i ma jeszcze dużo do zrobienia.

Montujemy zamek bez końca - Ulaanbaatar 1991

Montujemy zamek bez końca – Ulaanbaatar 1991

Gdy zostałyśmy same z Madzią, po doprowadzeniu pokoju do porządku stwierdziłam, że żeby jutro znów nie utknąć w domu, to mogę im ten zamek założyć, mam przecież świeże doświadczenie z akademika. W trakcie pracy przyszedł Enchie, zaraz po nim Cogo z kolegą, który uczy się w Odessie. Przejęli ode mnie pracę fizyczną, ale musiałam im mówić, co robić.  Wkrótce im się znudziło, zostałam przy zamku ja z Enchie. Cogo zadzwonił do Solongo – Mongołki studiującej w Polsce. Umówiłam się z nią, że Cogo ją przyprowadzi do nas wieczorem. Przedtem jednak musiał jeszcze podjechać na daczę, więc sobie poszedł. Znów wyłączyli prąd. Madzia cały dzień siedziała w domu, więc zaproponowałam, żeby w ramach spaceru poszli z Enchie do hotelu po chleb. Zaczęło się ściemniać, więc zamek dokończyłam już na macanego, bo prądu nadal nie było ani świeczki, dopiero ok. 21:50 włączyli.

Spotkanie studenckie - Ulaanbaatar 1991

Spotkanie studenckie – Ulaanbaatar 1991

O 22:00 wrócił Cogo z Solongo. Wcale się nie zmieniła przez te dwa lata, kiedy widziałam ją ostatnio, choć wyszła za mąż i urodziła dziecko. Posiedzieliśmy przy herbatce, poplotkowaliśmy nieco, ale wkrótce i oni musieli się zwinąć, bo dziecko Solongo trochę choruje. Poszli. Nie minęło 5 minut, gdy wrócili z Madzią i Enchie, którzy przyszli z chlebem i spotkali ich na dole. Tym razem zrobiliśmy do herbaty kanapki. Warto było wieźć ze sobą pół torby konserw z Polski, choć sądziłyśmy, że raczej nam się przydadzą w Chinach niż w Mongolii.

Koło północy Cogo odprowadził Solongo, potem wrócił i siedzieliśmy (tzn. wygłupialiśmy się – głęboki podziw dla sąsiadów) do 3:00. Ja oczywiście zanim skończyłam wszystko i położyłam się, na zegarze zdążyła wybić 6:00. Tak minął kolejny długi dzień.

Czwartek 1 sierpnia 1991

(Ułan Bator – Mongolia)

Klasztor - Ulaanbaatar 1991

Klasztor – Ulaanbaatar 1991

O 10:30 Madziula wyciągnęła mnie z łóżka. O 11:00 miałyśmy zadzwonić do Horhe. Umawialiśmy się, że pojedziemy do monastyru razem. Nie mogąc się z nim połączyć po drodze wstąpiłyśmy do jego pokoju, ale był zamknięty. Oczywiście spóźniłyśmy się małe pół godzinki (40 minut). Poszłyśmy więc same. Trafiłyśmy na wystawę kultury buddyjskiej, plakaty z posągami Buddy w różnych postaciach. Enchie miał biegać i załatwiać z paszportem, a potem spotkać się z nami przed klasztorem, który tego dnia jednak był zamknięty.

Kumys stoi w tych kubkach-wazonikach, ale nie dałam rady, fuj... - Ulaanbaatar 1991

Kumys stoi w tych kubkach-wazonikach, ale nie dałam rady, fuj… – Ulaanbaatar 1991

Zamieniliśmy klasztor na restaurację, gdzie zjedliśmy obiad. Miałyśmy możliwość spróbowania kumysu, który dla nas się nie nadawał do picia, ale Enchie wypił dwie duże porcje. Potem odprowadził nas do muzeum, tam nas zostawił i poszedł dalej stawiać czoła biurokracji.

Po muzeum chciałyśmy się czegoś napić, bo pogoda, choć piękna, to mała przyjemność skończyć jako pieczeń. Wstąpiłyśmy do spotkanej po drodze restauracji, gdzie jak zwykle z nami bywa, narobiłyśmy szumu. Usiadłyśmy przy barze, bo reszta miejsc była zajęta i zamówiłyśmy dwie szklanki jakiegoś napoju. Był też jakiś napój w puszkach, chciałyśmy wziąć dwie ze sobą, pani przyniosła i od razu zaczęła otwierać. Gdy otworzyła jedną, okazało się, że to było piwo. Zrezygnowałyśmy z tej przyjemności, ale jedna puszka była już otwarta i trzeba było za nią zapłacić. I tu pojawił się problem, bo najdrobniejszym był banknot 10-dolarowy, a pani w barze nie miała żadnych drobnych (piwo kosztuje 1,50 USD). Chciała nas wysłać do shopu, żeby rozmienić, ale stwierdziłyśmy że to jej problem, a my posiedzimy.

Co łaska - Ulaanbaatar 1991

Co łaska – Ulaanbaatar 1991

Posiedziałyśmy chyba ponad godzinę, w tym czasie wypiłyśmy 6 szklanek napoju, a pani zastanawiała się, co z tym fantem zrobić. Chciałam jej zapłacić w tugrukach, ale nie zgodziłby jej się rachunek. Po dłuższym bieganiu uzbierała 8 USD, ale nie mogła znaleźć 50 centów. Wymyśliła więc, że zapłaci nam za nie wg kursu państwowego. Zadowolona odliczyła 20 t., lecz wtedy my stanęłyśmy okoniem. Nie chciała od nas wziąć, więc i my od niej nie weźmiemy w tugrukach. Niech kombinuje. Madzia cały czas udawała zbulwersowaną Angielkę, podczas gdy ja prowadziłam negocjacje w języku niemieckim, którym pani nieźle władała.

Nie chodziło o tych 50 centów, lecz żeby jej udowodnić, że turystów nie zawsze da się nabić w butelkę. W końcu znudziło nam się i zapytałam, czy chce 50 tugruków za tych 50 centów (dolar po cenie czarnorynkowej kosztuje 100 t.) i by ona nam wydała 1 USD, ale nie chciała. Pytam więc, czy ona może mi tyle samo zapłacić, wreszcie ociągając się stwierdziła, że może i zapłaciła tyle, ile chciałyśmy. Śmiałyśmy się potem, że sprzedałyśmy walutę po cenie czarnorynkowej. Cóż to, że mała suma, ale za normalną cenę.

Z rewizytą u Horhe - Ulaanbaatar 1991

Z rewizytą u Horhe – Ulaanbaatar 1991

W drodze powrotnej wstąpiłyśmy do hotelu, ale Horhe znowu nie było. Chciałyśmy kupić chleb w restauracji, ale powiedzieli nam, że nie mają, więc odeszłyśmy z kwitkiem do domu. Wieczorem zadzwonił wreszcie Horhe, okazało się, że miał wiele niezaplanowanych zajęć i nie mógł się z nami spotkać. Zaprosił nas na wieczór, ponoć w hotelu jest klub, jeżeli będziemy mieli ochotę.

Poszliśmy ok. 22:30, ale jeszcze nas do hotelu wpuścili, zabraliśmy ze sobą butelkę wspaniałego wina i po obejrzeniu tego klubu stwierdziliśmy, że jednak przyjemniej będzie posiedzieć w pokoju. Ożywiona rozmowa przeciągnęła się nieco i wróciliśmy do domu ok. 3:00.

 Czytaj dalej w części 3

Galeria:

  • PL: Kliknij na miniatury, żeby otworzyć pokaz slajdów, prawy przycisk otwiera poszczególne zdjęcia.
  • ENG: Click on the preview to open the slideshow, right click to open individual images.

One comment on “Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 2)

  1. Pingback: Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 1) – zanim Internet zmienił wszystko | ORBITKA.COM - Photo-Travel Blog

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: