Czwartek, 22.11.2012, godz 23:00 czasu brazylijskiego.
Pora przestawic sie na czas polski, bo kolejny przystanek bedzie juz w naszej strefie czasowej. Powinnam wiec powiedziec, ze juz jest 2:00 w nocy.
Siedzimy z Zosia w samolocie z Rio de Janeiro do Rzymu. Reszta naszej ekipy wraca jutro, bo kazdy z nas kupowal bilety oddzielnie i kazdy mial inne plany urlopowe.
Gdy po poludniu zamowilismy taksowke na lotnisko, okazalo sie, ze samochod, ktory po nas przyjechal nie byl w stanie zabrac naszej czworki z bagazami, bo polowe bagaznika zajmowal mu zbiornik na gaz i zmiescil sie tylko jeden plecak zamiast czterech. Musielismy zamowic inna taksowke i poczekac na nia 20 minut. Na szczescie mielismy spory zapas czasu do wylotu. Posiedzielismy wiec jeszcze na uroczej werandzie naszego hostelu w otoczeniu kwitnacych roslin i wspominalismy wydarzenia ostatnich dwoch tygodni, ilez to sie wydarzylo i jakie sytuacje najbardziej zapamietamy z tego wyjazdu.
W drodze na lotnisko zatrzymalismy sie na chwile w hotelu Orly przy plazy Copacabana, gdzie pozostali sie przeniesli na ostatni dzien, a potem juz prosto na lotnisko.
Slawek dzielnie odprowadzil nas na lotnisko, mimo ze to kawal za miastem, zeby pomoc, ale tez i dopilnowac, ze wszystko jest w porzadku. Bardzo okazal sie pomocny i za to mu dziekujemy. Zreszta przez caly wyjazd czul sie za nasze stadko bardzo odpowiedzialny i bylo kilka sytuacji, gdy jego refleks i myslenie na zapas uchronily nas przed klopotami. Na poczatku jego nadopiekunczosc nam sie nie podobala, jako dla rozgarnietych samodzielnych kobiet, ktore nie po to pojechaly na koniec swiata, zeby uchodzic za „blondynki”. Potem jednak okazalo sie, ze to nie jest poza, tylko po prostu Slawek tak ma, wiec dogralismy sie i zrobilo sie bardzo wesolo.
Nie pamietam juz wyjazdu, gdzie tyle sie smialismy, a tutaj byle co co chwile wywolywalo salwy smiechu i dostawalismy klasycznej glupawki. Zreszta sporo bylo skrajnych emocji, jak to bywa przy tak intensywnej wyprawie. Pare karczemnych awantur tez sobie urzadzilismy, troche bylo fochow i obrazalstwa, ale pewnie zapamietamy tylko te nieustajace salwy smiechu. A teraz juz niemal po wszystkim i tak bardzo szkoda wracac.
Nasz plan zwiedzania Rzymu stanal pod znakiem zapytania. Nasz glowny bilet jest z Rio do Amsterdamu z przesiadka w Rzymie. Zalozylysmy, ze skoro jest to ostatnia czesc trasy, to wysiadziemy w Rzymie, pozwiedzamy, przenocujemy i jutro polecimy do Warszawy. Wykupilysmy fajny 4* hotel (dla resetu po hostelach), 10 minut spacerkiem od Koloseum i innych atrakcji, kupilysmy juz prawie 2 miesiace temu bilet na samolot Alitalii z Rzymu do Warszawy na sobote, narobilysmy sobie wielkiego smaka, po czym na lotnisku w Rio nie pozwolono nam nadac bagazu do Rzymu, tylko bezposrednio do Amsterdamu. Nie pomogly zadne prosby, pani z Alitalii stwierdzila, ze taka mamy taryfe i tak musimy leciec do konca. Mozemy ewentualnie w Rzymie poprosic, zeby nam ten bagaz wypakowali, ale watpliwe, czy sie zgodza. No i mamy problem, bo w Rzymie mamy oplacony hotel i samolot powrotny, a nie mamy nic w Amsterdamie. Do samego konca nie bedziemy wiedzialy, czy nasz plan sie powiedzie. Masakra. Jesli sie nie uda wypakowac bagazu, albo nie wiadomo ile nas to bedzie kosztowac, to trzeba bedzie poleciec razem z nim do Ams. Trzymajcie kciuki.
Stary trick z zamowieniem specjalnego posilku w samolocie znowu zadzialal. Dostalam jedzenie co najmniej pol godziny przed pozostalymi pasazerami i zdazylam go juz dawno zjesc, zanim przyniesli innym. Kto nie zna, to polecam ten trick, nic nie kosztuje, a wygodne. Ja zwykle zamawiam owoce morza i dostaje jako jedna z pierwszych. Dzis bylo pyszne.
Najnowsze komentarze